czwartek, 18 sierpnia 2011

Malgaskie zapiski - część III



11 lipca 2011

Nastało i wolne popołudnie. Termometr nad jadalnią wskazuje 29 st. Celsjusza w najbardziej przewiewnym miejscu na plebani. Pora więc relacjonować weekend, który pełen był atrakcji. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio miałem sobotę i niedzielę pozbawione jakichkolwiek przeżyć. W sobotę rano zaraz po śniadaniu udaliśmy się z Mariatą i Wiwien a pole, by w przedpopołudniowym słońcu pomóc w ubijaniu ryżu. Miejsce, do którego zmierzaliśmy oddalone było półgodzinną pielgrzymką. Na lnianą ceratę rozłożyliśmy kilka mniejszych strąków ryżu i na zmianę z obu stron zaczęliśmy ubijanie. Już po kilku minutach zdeterminowali byliśmy< do rozebrania się z koszulek, a w ciągu kilku kolejnych kilkunastu uderzeń porobiły się nam odciski. Na szczęście snopków było niewiele. Następnie Mariata nakładała niełuskane ziarno na tace i spuszczała je po raz kolejny na matę, by wiatr w czasie lotu zdmuchiwał resztki siana i uszkodzone puste nasiona. Widok przypominał w niektórych momentach polską wieś, zapach zresztą tak samo. Tyko umbi pasące się tuż obok sprowadzały nostalgiczne spojrzenia na malgaską ziemię. Wróciliśmy na obiad, przy którym już czekali na nas goście. (...) Po posiłku udaliśmy się na kolejną wyprawę w poszukiwaniu kameleonów. Wyruszyliśmy koło pierwszej, wróciliśmy po pięciu godzinach. Podczas tej wyczerpującej wędrówki zadrobiliśmy zaległości z lokalnej fauny i flory. Udało się nam znaleźć i sfotografować kameleony, modliszki, papugi i jaszczurki. Widzieliśmy baobaby i zajadaliśmy się jego owocami. (...)

Dziś nie udaliśmy się jak zwykle do ośrodka zdrowia, a pojechaliśmy do jednej z wiosek po ryż. Podróż na przyczepie samochodu terenowego jadącego poprzez wąwozy, dziury i konary nie należała do moich ulubionych. Wrażenia nie są w stanie zrekompensować obtłuczonego tyłka, kolana i nawrotu choroby lokomocyjnej. (...)





16 lipca 2011

Dwa dni temu opuściliśmy Bemaneviky H/S i już za nią tęsknię. Tęskno mi za klimatem tej wioski, do której tak bardzo się przyzwyczaiłem i do tych wszystkich ludzi... (...)

19 lipca 2011

Podsumowując pobyt w Diego, muszę przyznać, że nie było źle. Miasto miastem - nie powalało, a raczej kreowało się na mieścinę niczym z opisów w powieści "Ludzie Bezdomni" i "Przedwiośnie" Sienkiewicza. Pierwszego dnia rozdzieliliśmy się. Ja, Dominik i włoskie towarzystwo udaliśmy się na basen. Był on otwarty, a pogoda wietrzna. Rekompensatą tego zimnego popołudnia i równie zimnej wody w basenie było towarzystwo Chiary i świetny posiłek. Nie zapomnę tego rewelacyjnego smaku bruszetów z owocami morza. Wieczorem wspólnie udaliśmy się do restauracji z karaoke. Śpiewaliśmy angielskojęzyczne piosenki i te włoskie, bardziej znane. Istotnym punktem karaokowego spotkania była piosenka "We are the world", którą wspólnie wykonaliśmy. Było to niesamowite uczucie przebywać z tymi ludźmi, nowymi przyjaciółmi. (...) Z rana udaliśmy się na plażę, a stamtąd łódką zebraliśmy się na rejs, który zakończył się rewelacyjnym obiadem, Jedliśmy zmyślne ryby i morskie kraby. Wszystko przegryzaliśmy słodkimi ziemniakami i popijaliśmy Coca-colą. (...) Kąpaliśmy się w Oceanie Indyjskim, opalaliśmy się na białej plaży, zbieraliśmy prawdziwie duże muszle i snurkowaliśmy odkrywając podwodny świat koralowców. (...)


21 lipca 2011

(...)
(...)
(...)
Podróż taxibrusem do Ambandzy nie należała do wyjątkowo udanych, zresztą jak każda przygoda tego pokroju. (...) Dziś zaś od rana zwiedzaliśmy wyspę Nosy Be, która zaskoczyła nas wybudowanym dziesięć miesięcy temu parkiem. Zwiedziliśmy destylarnię kwiatów Langi-Langi (500 kg kwiatów + 300l wody = 12.5l olejku) - dowiedzieliśmy się przede wszystkim, że kwiaty przywędrowały na Madagaskar w 1903 roku. Po roku są podcinane, by gałęzie opadał na dół, a samo drzewo ścina się po trzydziestu latach, kiedy to nie wydaje już kwiatów. Niepodcięte zaś drzewo z entowego karła wyrasta na miarę prawdziwego giganta. Widzieliśmy wielkie żółwie, mnóstwo lemurów, krokodyle i kameleony. Ciekawostką jest, że na koniec swojego życia gady te popełniają samobójstwo, umierając z głodu bądź spożywając coś niejadalnego. Zachwycała również bogata flora, a w szczególności miniaturki baobabów, "żywe kamienie" czy wielobarwne storczyki. Po całej tej "nożnej" eskapadzie uderzyliśmy na pobliski targ, który porwał nasze żywieniowe fantazje.



25 lipca 2011

Wracamy właśnie łódka YAMAHA z szalonego weekendu, który mniej więcej można zilustrować słowami "obóz przetrwania". W piątek około godziny dziewiątej wypłynęliśmy w pełne słońce, które prażyło nasze ówczesne blade ciała już do samego zachodu. Żeglowaliśmy nieco ponad pięć godzin, ale cel żeglugi uświęcał wszystkie niedogodności. Zacumowaliśmy na Nosy Randze - wyspie z przepiękną folderową plażą, na której dalej opalaliśmy się, jedliśmy świeżo zakupione ryby, zbieraliśmy coraz to większe i ładniejsze muszle i snurkowaliśmy. Był to niesamowity dzień. Przyjemnym akcentem była również rozmowa z Asią, która powiedziała, że cieszy się z mojej obecności. (...) Szokiem zaś okazała się noc, kiedy to chłód i wiatr zajrzeli nam pod koszule i zatrzęśli naszymi spalonymi za dnia ciałami. Nie pomogło opatulenie się wszystkimi dostępnymi nam ubraniami. Dłuuuga i zimna była ta noc. W sobotę po pysznym śniadaniu, który składał się z ryżu i upieczonego owocu drzewa chlebowego, wypłynęliśmy na ocean, by upolować obiad. Snurkowałem na otwartym oceanie! (...) Złapaliśmy langustę (wieka morska krewetka), a przez resztę dnia zwiedzaliśmy nową wyspę, która nazywała się "Przyjaciel z grzywką". Do atrakcji wtenczas należało zjedzenie surowej ostrygi ulokowanej na morskiej przybrzeżnej skale. Gdy zbliżał się zmrok, zbieraliśmy opał, by w nocy rozpalić ogrzewające nas ognisko. Noc była straszna jak poprzednia - zimna, wilgotna, twarda... Dominik zachorował, później i mnie dopadła zaraza. (Niepotrzebnie jedliśmy te ostrygi). Trzeciego dnia na kolejnej wyspie spożywaliśmy przyrządzone na wieloraki sposób złowione wcześniej langusty. Kolejna noc zaskoczyła nas jeszcze bardziej - gdy rozpaliliśmy nad wyraz wielkie ognisko, zdolne ogrzewać nas całą noc, zaczęło padać (w porze suchej do jasnej cholery!). Przemoczeni, zmarznięci skryliśmy się pod wiatą, pod którą dalej marznęliśmy, tłukliśmy ciała na twardej powierzchni i odgarnialiśmy komary.
W wyprawie zachwycało to, że poszerzyliśmy nasz ogląd biocenozy o wielkie ślimaki morskie (z których tu wytwarza się opony, a które Chińczycy jedzą), wężowije, różne gatunki rekinów i płaszczki. Mogliśmy czerpać z czary uroku przepięknych plaż, które spotyka się tylko na kartach książek podróżniczych i atlasów.



28 lipca 2011
Wyprawa dobiegła końca. Jeszcze tylko ostatnie chwile spędzone na iławskim peronie i będę w domu. Była to niesamowita podróż. Tyle się dowiedziałem, tak dużo się nauczyłem. Ci ludzie i te wspaniałe wspomnienia pozostaną we mnie do końca życia.
Teraz trzeba zmierzyć się z rzeczywistością, spłacić dług, wykonać praktyki i walczyć z tęsknotą za szczęściem, które opuszcza mnie na długie miesiące.




sobota, 6 sierpnia 2011

ZAPISKI Z MALGASKIEJ PODRÓŻY - część II

Lubiłem bardzo tego chłopca. Przypominał mi dzieci z harcerstwa. On chyba lubił i mnie.

6 lipca 2011
Znów siedzimy przy brzegu rzeki z Asią i relaksujemy się po kolejnym ciężkim dniu. Dziś niebo jest niezwykle zachmurzone, ale i podczas takiej pogody Madagaskar nie traci swego dzikiego uroku. Wręcz przeciwnie, sprawia, że jeszcze bardziej chce się go poznać. Może spadnie deszcz? Lubię, kiedy pada deszcz. Nastraja on do głębszych przemyśleń (...).
Od dwóch dni jest z nami Rysiek - polski salezjanin, który wrócił z urlopu. Bardzo go polubiłem (...). Daje nam wiele wskazówek... Wraz z Ryśkiem przyjechała cała ferajna - siostry zakonne, Słowak Wladyslaw i kilku innych ludzi należących do zarządu. (Dziś niestety już wszyscy pojechali.) Wraz z nimi natomiast przyjechało jedzenie z górnej półki. Ciągle myślałem, że proboszcz na co dzień sobie dogadza, ale teraz? Dania, które przygotowała Madame Elizabeth zaskakiwały i smakowały. Na stole zapanowała rewolucja żywieniowa. Jedliśmy pizzę (którą wspólnie przygotowaliśmy), kraby błotne, duszone i pieczone kawałki tuńczyka, ananasy i mnóstwo bananów, chleb z kakao i najróżniejsze napoje: Sprite, malgaskie piwo, likier migdałowy i avokado. Furorę niemniej jednak zrobiły polskie wyroby przywiezione przez o. Ryśka, tj. kabanosy, szynka, kiełbasa żywiecka i oczywiście wódka.
Dziś przy obiedzie strzeliłem pewną gafę. Zamiast powiedzieć "wooki" (najedzony), powiedziałem "woodi", co oznacza "dupa". Śmiechu było, co nie miara. Zaskakujące jest to, jak otwarci są tu ludzie i jak bardzo zakonnicy różnią się od tych polskich. Bardzo przypadła mi do gustu siostra Alice, której poczucie humoru bardzo mi odpowiadało.
(...)
Apropos żywienia. Otrzymałem możliwość przeprowadzenia ankiety w przyszłości. Jak tylko znajdę chwilę spokoju, stworzę takową. O tyle rzeczy chciałbym się dzieci zapytać i tyle rzeczy chciałbym wiedzieć.
(...)
Jedynym moim, jak na razie, zdrowotnym przewrotem była wysypka, którą za pomocą mydła i wody udało mi się wyeliminować. A co się tyczy mydła - koniecznie trzeba wspomnieć, że otrzymaliśmy jedno mydło do umywalki, pod prysznic i do bidetu.




7 lipca 2011
(...) W medycznym składziku odnalazłem nierozpakowany glukometr i wkłady do niego. Zasstanawiam się, czy wykrywa się tu cukrzycę, a jak już się wykrywa, to czy się ją leczy.
Dopiero na Madagaskarze doceniam smak prostych rzeczy. Zarówno tych, które sycą nasze ciało, jak i tych, co sycą nasze serca. Jak się okazało, ryż może doskonale pasować do wszystkiego - na słodko z miodem, mlekiem kondensowanym i owocami. Smakuje dobrze z samą oliwą i przyprawami, można go jeść nawet z uduszona niedojrzałą papają i drobiną mięsa wołowego. Po powrocie koniecznie muszę zmienić swoje nawyki żywieniowe - muszę zmobilizować się do takich czynności jak pieczenie chleba, preparowanie co lepszych owoców i cieszenie się każdą chwilą życia. (...) Szedłem dziś z niewielkim kawałkiem ciasta kakaowego spod pizzy - podbiegły do mnie dzieci i niegwałtownie wyrwały mi go, by od razu skonsumować. Niezwykły był widok Larisy, beznogiej dziewczynki, która przez 15 minut żuła niewielki kawałek kokosa. Jej historia jest również niesamowita. Rysiek opowiedział nam, że przy narodzeniu matka skazała ja na śmierć z powodu jej kalectwa, pozostawiając ja w lesie. Proboszcz, którego uważałem zawsze za choleryka niezdolnego do emocjonalnych podlotów, zadeklarował się do objęcia opieki nad Larisą. Odtąd pomaga całej rodzinie. Mimo, że w siedmioosobowa rodzina dziewczynki mieszka w jednym małym pokoiku, są szczęśliwi. Chwała Bogu, że rozgrzewa ludzkie serca. (...) Czas leci tu nieziemsko szybko, przez co powoli stajemy na półmetku naszego malgaskiego tripu.



8 lipca 2011
Wraz z pobytem tutaj ustalił się nam naturalny porządek dnia. O godzinie 5.00 budzą nas koguty, o 6.00 gdy zaczyna świtać, dobudzają nas dzwony. O 6.15 słyszymy rozbrzmiewające w kościele pieśni, które zwiastują początek Mszy Świętej. ...wstajemy z łóżek i myjemy się. Przeważnie o 7.00 jemy śniadanie, na które serwuje się rozgotowany biały ryż, dodatek do ryżu, chleb, oliwę, wodę, owoce i kawę. Gdy wypity zostaje ostatni łyk czarnego, mocnego i aromatycznego naparu, udajemy się do pokoi, by przygotować się do przyjęcia pacjentów w ośrodku zdrowia, który stoi obok naszego budynku. Poniedziałek i wtorek to dni najowocniejsze w zainteresowanych wyrwaniem zęba i masażem. (...) O 12.15 na stole leżą już zastawione naczynia i serwetki, a w kuchni rozchodzi się zapach gotowanego ryżu, ryby, mniej bądź bardziej znanych warzyw i owoców. Zawsze odmawiana jest modlitwa, przy obiedzie jest to zazwyczaj Anioł Pański. Po pięciu godzinach bez jedzenia, zapychamy łapczywie swoje żołądki, by zaspokoić głód na kolejne siedem godzin. Rozmawiamy do 13.00 dopijając kawę lub kompot ze skórek ananasa z miodem. Gdy kończymy celebracje jedzenia, znakiem krzyża niczym salutem na pożegnanie, wracamy do sypialni, by przespać najcieplejszą porę dnia. Około 15.00 budzą nas uczniowie entuzjazmujący się na ulicy tuż przy naszych oknach. Gdy Morfeusz odbiera nam sen, w zależności od potrzeb: pierzemy nasze brude ubrania bądź udajemy się nad rzekę, by w spokoju afrykańskiej dziczy poczytać książkę, popisać lub rozmyslać i rozmawiać o obawach pierwszych dni w Polsce. Czerwonofioletowe niebo zwiastuje godzinę 17.00. Odczuwamy już lekki głód. Podkradamy się po banany lub kokosy i dalej trwamy w relaksacyjnym zawieszeniu. Od czasu do czasu wymieniamy zdania z tubylcami, robimy zdjęcia i bawimy się z niedożywionymi dziećmi. Braku pożywienia nie widzi się na zewnątrz, ale w odruchach prośby o cukierki i w tęsknych spojrzeniach za kawałkiem czegoś dobrego. O 18.00 biją dzwony, a my korzystamy z prądu, sterylizując stomatologiczne instrumenty. Jest już ciemno i gdyby nie cząstki dostarczanej energii, utkwilibyśmy w całkowitych ciemnościach. Kolacja to najbogatszy w potrawy posiłek. By utrzymać dostojność sytuacji, zmywamy z siebie całodniowy pot i oczyszczeni zasiadamy do ciepłego posiłku. Jemy zazwyczaj godzinę, Potem wychodzimy na piętro z o. Ryśkiem, pijemy drinka przy rozmowie i kabaretach. Wyłączają prąd około godziny 21.40 i przy świetle czołówki Asi, zanosimy szklanki do kuchni. Na resztkach pożywienia gromadzą się karaluchy. Wzbudzają we mnie obrzydzenie. Nie lubię owadów, które osiągają rozmiary powyżej kilku centymetrów. (...) Zamknięcie oczu wytęża słuch, który wychwytuje orkiestrę zafundowana przez malgaskie świerszcze. Co mocniejszy podmuch wiatru niesie ze sobą zapach kwiatów langi-langi. Zasypiamy, aż do pierwszego dzikiego koguta. (...)

wtorek, 2 sierpnia 2011

ZAPISKI Z MALGASKIEJ PODRÓŻY - część I

Ależ ten czas leci. Jeszcze tak niedawno męczyłem się podczas letniej sesji egzaminacyjnej, a już teraz jestem "po" największej przygodzie życia. Wróciłem z Madagaskaru, niesamowitej wyspy, która w mojej pamięci pozostanie do końca życia. Chciałem zaprezentować wam dziś kilka zapisów z mojej podróży...


26 czerwca 2011
"Dojeżdżamy do Mediolanu. Jest piękny zachód słońca. Słońca, które kryje się za włoskimi Alpami. Dzisiejszy dzień był ciężki zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Mieliśmy pobudkę o siódmej rano. (...) Udaliśmy się do najstarszego kościoła w Monachium (Kościół pod wezwaniem Starego Piotra), a już o dziesiątej wracaliśmy z procesji Bożego Ciała. Autostopowanie szło nam dotychczas łatwo. Bez problemu udało się nam dostać na stację benzynową we włoskim Roveto. Tam czekaliśmy bite trzy godziny na kolejną podwózkę. (...)"

Nie dojechaliśmy tego dnia do Mediolanu. Dotarliśmy do miejscowości oddalonej od naszego celi zaledwie kilkanaście kilometrów, ale późna godzina stała się czynnikiem naszego przemęczenia. Zdecydowaliśmy się więc rozłożyć nasze ubrania na pobliskim polu, na którym zapadliśmy w błogi sen.

27 czerwca 2011
Jest kolo godziny trzynastej. Już od dziewiątej rano czekamy na lotnisku (...) Jesteśmy głodni, ale przynajmniej przebrani i umyci. (...) Stresuje sie coraz bardziej wylotem. Jeszcze nigdy nie latałem...

29 czerwca 2011
Jesteśmy już dwa dni na Madagaskarze i tyle rzeczy juz się przytrafiło. Lot samolotem był miłym doświadczeniem, choć lęk przed lądowaniem i dokuczające zatykanie uszu może zniechęcić do korzystania z tego środka transportu. (...) Lecieliśmy już razem z Dżoanną, która dołączyła do nas kilka godzin przed wylotem. Okazała się naprawdę sympatyczną i godna poznania dziewczyną. (...) Już na lotnisku na Nosy Be uderzyło nas niebywałe ciepło i duchota. Po otrzymaniu wiz, udaliśmy się taksówka do portu. W trakcie podróży pan kierowca opowiadał nam o mijanych przez nas roślinach i zatrzymywał się byśmy raz po raz wąchali kwiaty Iangi-Iangi. Otaczały nas lasy kakaowe, pola ryżowe i mnóstwo palm. Wyprawa motorówka była również niesamowita jak widoki wkoło. Gdy dobiliśmy do brzegu, zalała nas fala chętnych do przewózki taksówkarzy. Jechaliśmy samochodem, w którym nie działało kompletnie nic. Nie zamykały się drzwi, a kontrolki paliwa i prędkości stale pokazywały magiczna liczbę "0". Wybite szyby sklejono taśmą. Już na samym starcie zajadaliśmy się przeróżnymi gatunkami bananów, ananasów, które niczym nie przypominały owoce sprzedawane w Polskich sklepach. (...) Sen trwał krótko. Obudził nas kran o 5.30. Umywalka zaczęła wypełniać się ni stąd ni zowąd wodą. Spieszno wodę zlewaliśmy do misek, aż do czasu przybycia Malgasza z sąsiedniego pokoju. Rozciął dętkę od roweru i zapchał kran prostym węzłem - profesjonalny hydraulik. (...)

2 lipca 2011

(...) Po śniadaniu udaliśmy się na wycieczkę po okolicy. Boso chodziliśmy po dżungli, wspinaliśmy się na skałki, myliśmy się pod kaskadowymi wodospadami, strzelaliśmy mnóstwo zdjęć. Muszę przyznać, że takie życie, tj. chodzenie boso, mycie się w rzece, jedzenie bananów i miąższu kakaowca na deser, bardzo mi odpowiadało. Po obiedzie zaś zwiedziliśmy święte dla Malgasza miejsce - ciepłe źródła. Nie miałem serca nie posmakować wody z ciepłych źródeł. Smakowała tak, jakby zawierała dużo wapnia i magnezu. Była to również żerowisko białych, czarnych i szarych czapli. Całe jezioro obrosło przepięknymi kwiatami. Muszę dodać, że pojechaliśmy tam rowerami.

4 lipca 2011

Obecnie siedzę z Dżoanną nad rzeką. Jest tak spokojnie. Dzień bardzo mi się podobał, bo nie trwałem w bezczynności. Z rana udałem się sam do kościoła - ludzi było niewiele, co bardzo mi odpowiadało. Zmówiłem dziesiątkę różańca. (...) Następnie samotnie zjadłem śniadanie z księżmi i wypiłem kawę. Kiedy ogarnąłem poranne czynności, razem z towarzyszami podróży udałem się do ośrodka zdrowia. Pomagałem w gabinecie dentystycznym oraz masowałem pana po udarze mózgu. O godzinie 11.00 Madame Elizabeth uczyła mnie pieczenia chleba. (...) Po obiedzie jak co dzień poszliśmy na sjestę, a po niej robiłem pranie. W bidecie wyprałem wszystkie swoje brudne koszulki. Zaskakujące było to, jak zakurzone były nasze ubrania - woda (...ups... buczy na nas właśnie Umbi) była wręcz czarna już po pierwszej koszulce.


5 lipca 2011
Rady do szuflady:
- Ananasa myjemy i obieramy dość grubo ze skóry. Następnie skórkę zanurzamy w wodzie i gotujemy z kora cynamonu. Dodajemy miodu i czekamy, aż wywar wystygnie. Świetnie orzeźwiający napój.
- Kokos rozbijamy następującym sposobem: nożem wybijamy dwie dziurki u nasady w najbardziej miękkich miejscach. Upuszczamy mleczko kokosowe do kubka. Orzech zaś rzucamy o betonowa powierzchnię, aż ulegnie rozpołowieniu.
- "Kraba nie jemy, kraba wysysamy" - o. Ryszard
- Polska wódka najlepiej smakuje z sokiem ze skórek ananasa.