piątek, 28 stycznia 2011

Zabójczy goździk, wrony pamięci i tępa strzała!

W tym momencie zdaję sobie sprawę z ułomności moich zdolności pisarskich. Siedzę już drugi wieczór główkując nad miłym i ciekawym wstępem, raz po raz kasując kolejne zdania brzmiące niesamowicie głupio. Dziś coś jednak sprawiło, że wstęp nie będzie ani miły, ani zapewne też ciekawy. Dlaczego nie lubimy przedzimia i przedwiośnia? Nie dlatego, że przed każdą wyprawą do Gdyni przechodzimy przez profesjonalne szkolenie życia kształtujące nas pod kierunkiem wyboistości i ubłotowienia tamtejszych chodników prowadzących do Instytutu Medycyny Morskiej i Tropikalnej. Nie też dlatego, że dławiąco zimne wiatry uszkadzają nam zatoki, a sam wzrost podatku VAT wcale nie pomaga wszystkich zakatarzonym, którym ekonomiczna ręką odbiera kolejną zbawienną paczkę chusteczek. Powodem nie jest również trwająca obecnie sesja, która dla dobra ogółu powinna przyjąć formę musicalu pt. "O, Boże! Ja tego nie zaliczę! O, Boże! Zaraz się zesikam!" ze spektakularnym zakończeniem stuprocentowej frekwencji zdawalności. Czy zdajecie sobie sprawę z głównego powodu? Nie? Otóż uważajcie na czyhające za rogiem zabójcze goździki. Wierzę, iż każdy z was w mroźny styczniowy wieczór lubi rozsiąść się wygodnie w fotelu przy świeżo rozgrzanym kaloryferze i wypić najlepszą (a uchowaj Boże ostatnią) herbatę w swoim życiu. Gorzej, kiedy przejęci serialowymi doniesieniami nie zauważamy góry lodowej piętrzącej się przed naszymi nosami. Zadławiłem się goździkiem, co zdecydowanie i obecnie doświadczalnie nie pomaga przy jakimkolwiek schorzeniu gardła. Na razie jestem z goździkiem w separacji, niemniej jednak już tęsknie za jako magnetycznym aromatem. Nie martwcie się - kończę już moje pierdołogadanie na rzecz tematów bardziej poważnych.

Wrony pamięci. Wiecie czym są? To takie "głupie coś" w mojej głowie, które każdego dnia przypomina mi o mojej nieudolności i psychicznym schorzeniu, którego nabawiłem się w sierpniu 2007 roku. Może na sam wpierw przyjrzyjmy się mojej osobie sprzed czterech lat:



Nie ma co ukrywać. Byłem gruby jak świnia. Osiemdziesiąt cztery kilogramy na niecałe metr siedemdziesiąt sześć można było określić nadwagą, która przy pomocy kilku dodatkowych obciążeń mogła z łatwością przejść w otyłość. Cała moja mania na punkcie odchudzania rozpoczęła się w trzecim tygodniu lipca, kiedy to wakacje spędzałem u mojej siostry na wsi Zbiczno, leżącej nieopodal Brodnicy. Panował wtedy szał na disnejowskie produkcje, które kreowały na planie filmowym idealny świat pełen ładnych buzi, szczupłych ciał i ogromu talentu. Nie pamiętam dokładnie co usłyszałem z ust mojej siostry, ale nie było to nic miłego, a więcej - całe sedno rozmowy dotykało mojej tuszy. Nie zwracałem nigdy uwagi na mój wygląd, aż tu nagle zacząłem się przejmować kim będę i co osiągnę z takim "image". Remedium na moje problemy tłuszczowe i łakomstwo miał być Apichrom - suplement diety, z którym zapoznała i zaprzyjaźniła mnie siostra. Kiedy po tygodniu wróciłem do domu postanowiłem sobie - schudnę! Zakupiłem lekarstwo i wierzyłem w jego zbawienne działanie. Kiedy w wracałem z apteki spotkałem znajomą, która z miejsca nie tyle, co wyśmiała moje postanowienie, a zasiała ziarno zwątpienia w moje możliwości i samozaparcie. Chciałem wszystkim pokazać, że nie jestem słaby i również mogę być "fajny", "ładny", że mogę coś osiągnąć. Nie chciałem być nigdy więcej jedynie grubym kujonem, który nigdy nie pójdzie na randkę. Zaparłem się i w myśl powiedzenia "cel uświęca środki", chudłem kilogram za kilogramem i rozmiar za rozmiarem. Ciężko było przekonać mamę do "nie jedzenia", toteż zasymulowałem zapalenie gardła i jadłem wyłącznie jogurty do tego suplementując się dwa razy dziennie chromem. Pierwsze trzy dni były najgorsze - ból głowy, brak siły, zawroty, zniechęcenie. Późniejsze pięć tygodni - pozornie najlepsze. W końcu zorientowałem się, że nie trzeba aż tyle jeść, by funkcjonować. Chudłem jednak nadal za wolno - trzeba było dietę uczynić bardziej rygorystyczną i wprowadzić dodatkowy wysiłek fizyczny. Dzień w dzień spędzałem godzinę na rowerze, jeżdżąc coraz dalej i szybciej. Aż wreszcie ustaliłem sobie trasę trzynastu kilometrów, którą przebywałem każdego dnia - jest to może niewiele, ale wtedy dla dziecka nieuprawiającego żadnego sportu był to wyczyn na wagę światowych igrzysk.



Jeździłem dzień w dzień. Kiedy wiedziałem, że nie będę mógł tego zrobić tradycyjnie popołudniu, wstawałem rano i jeździłem przed śniadaniem. Kiedy mogłem - jeździłem dwa razy dziennie. Wszystko szło idealnie. Chudłem i ludzie to zauważali. Wciągu trzech tygodniu zrzuciłem około 14 kilogramów. Na przemian narzucałem sobie dni - dzień wody, dzień gruszkowy, dzień wodny. Kiedy przez sytuacje zmuszony byłem zjeść więcej - jeździłem szybciej, więcej, dalej. Podobało mi się, jak traktują mnie ludzie. Interesowano się mną i podziwiano za siłę woli, nagłą zmianą, która we mnie zachodziła. Chciałem schudnąć jeszcze więcej wystawiając na piedestał wagę czterdziestu kilogramów - wiedziałem, że jestem w stanie to uczynić. Po kolejnych trzech tygodniach ważyłem już sześćdziesiąt kilogramów. Byłem szczęśliwy, niemniej jednak przestraszyłem się wizji szkoły i braku możliwości uprawiania sportu. Wtedy po raz kolejny mój mózg zadziwił mnie swoja błyskotliwością. Zawsze są herbatki ułatwiające wypróżnianie... Toteż i je piłem. W domu musiałem jeść nieco więcej ze względu na mamę, która ma dar "zmuszania do jedzenia". W szkole na kanapki zawsze ktoś był chętny, a późne powroty determinowały mnie do jedzenia jedynie kolacji, po której w sekrecie wykonywałem serię brzuszków, przysiadów, skłonów, etc. Udało mi się zrzucić kolejne dwa kilogramy. Byłem z siebie dumny, naprawdę jak nigdy wcześniej. Ludzie rozpoznawali mnie.

Anoreksja – zaburzenie odżywiania, polegające na celowej utracie wagi wywołanej i podtrzymywanej przez osobę chorą. Obraz własnego ciała jest zaburzony; występują objawy dysmorfofobii (zaburzenie psychiczne, charakteryzujące się występowaniem lęku związanego z przekonaniem o nieestetycznym wyglądzie lub budowie ciała). Lęk przybiera postać uporczywej idei nadwartościowej, w związku z czym pacjent wyznacza sobie niski limit wagi. Największe zagrożenie zachorowaniem dotyczy wieku między 14 a 18 r.ż.

wikipedia.org



Nie wiem dokładnie kiedy uświadomiłem sobie sprawę z tego, że nie można tak wiecznie się odchudzać. Z tego, że swoim zachowaniem mogłem doprowadzić do poważniejszego schorzenia. Przypominam sobie tą lekkość i przeświadczenie, że nie trzeba jeść, by być pełnym energii. Pamiętam, że stając w kościele stwierdziłem po prostu: Już wystarczy.... Zjadłem normalny obiad, którego nie jadłem od dłuższego czasu. Potem powoli wszystko się normowało. Na szczęście ominął mnie efekt jojo, ale pozostał uraz w głowie. Uraz, który za każdym razem każe patrzeć mi w lustro i mówić: Twoja dupa jest wielka, a twój brzuch obwisły. Niemniej jednak powoli zaczynam sobie z tym radzić, zwłaszcza, że zdałem sobie sprawę, że można jeść, czerpać z tego przyjemność, być zdrowym i dobrze wyglądać.

Postawiłem na dietetykę, bo wierzę, że będę mógł pomóc młodym ludziom, którzy borykają się z takimi samymi problemami, które gnębiły i moja osobę...



Najważniejsze jest, by być sobą...
Mam nadzieję, że nie zanudziłem.
Do pokliknięcia!

P.S. Tępa strzała - to ja. Błędy jakie nastrzelałem na tegorocznych zimowych egzaminach zatrważają moją osobę.

6 komentarzy:

  1. Czytając Twój nowy wpis uświadomiłem sobie czym jest chęć walki i determinacja. Podziwiam Cię za to, ale z drugiej strony (bo taka też jest) to mogło skończyć się źle, ponieważ nie napisałeś, że konsultowałeś się z lekarzem, a dla młodego, rozwijającego się organizmu ważne są pełnowartościowe posiłki. Nie oceniam Cię oczywiście, ponieważ wina leży po stronie mediów, które kreują obraz idealnego ciała i idealnej figury, co nie pozostaje bez wpływu na sposób postrzegania siebie przez młodych ludzi... (coś o tym też wiem). Niemniej jednak, Twoja zmiana jest zaskakująca i jak najbardziej pozytywna; zapewne też nie musisz się już martwić o randki:D życzę, aby było ich bardzo dużo i aby były gorrrące^^ A tak jeszcze na boczku, taki post scriptum, 13,5 km! - Pobiłeś mój rekord:D Pozdrawiam i trzymaj się cieplutko w czasie tego znienawidzonego przedwiośnia (które, co dziwne, w tym roku jest już w styczniu...)^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Potrafisz zmobilizowac :) Dzieki :)

    "wygrywam z anoreksją"
    N.

    OdpowiedzUsuń
  3. Człowieku 84 kg przy wzroście 176 to nie jest duża nadwaga! Chyba, że cztey lata temu byłeś niższy... Anoreksja to mocne słowa, wydaje mi się, że byłeś raczej na cienkiej granicy do niej prowadzącej. Szczęście, że zmądrzałeś.
    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  4. Z tego co pamiętam, to kiedy skończyłeś się odchudzać przy wzroście 176 ważyłeś ok 63 kg czyli do anoreksji było ci daleko. Jest mi bardzo przykro, że publicznie mnie oczerniasz pisząc, że przeze mnie zachorowałeś. A tak przy okazji, z anoreksji raczej sam byś nie wyszedł. Do tego potrzeba lat psychoterapii i fachowej tj. psychiatrycznej pomocy a nie jednej niedzieli. Pisząc takie rzeczy robisz złudną nadzieję i krzywdę osobom naprawdę dotkniętym anoreksją, które jak widzę po wpisach ci wierzą i same próbują się wyleczyć.
    Ogólnie tekst z 28 stycznia to w większości kłamstwa ubrane w ładne słowa. Zrobiłeś z siebie ofiarę a tak naprawdę zawsze byłeś zakochanym w sobie narcyzem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ważyłem 58 kg.

    Przeprosiłem Cię i wyjaśniłem, że nie było żadnego negatywnego wydźwięku w kierowanych przeze mnie słowach. Poza tym pisząc to nie przyszłoby mi nawet do głowy, że kogokolwiek tym oczerniam. A jeżeli tak to przyjęłaś i oświadczyłaś, że to stek kłamstw to koniec sprawy. Wszystko się wyjaśniło. Zrobiłem z siebie ofiarę, by być zauważonym.
    Przepraszam jeszcze raz.
    Postaram się, by inne posty dotyczyły spraw niedotykających członków naszej rodziny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pamiętam Cie z tamtych czasów. Jak wszyscy się nie mogli nadziwić tak radykalna zmianą. Z osoby która wiecznie była głodna, (nigdy nie odmówiłeś kanapki w szkole ;p) w osobę która w szkole już nic nie jadła i rozdawała kanapki innym. I jak byłeś wysyłany przez nauczycielów (głównie przez nauczycielkę z biologii :)) do lekarza, że masz się zbadać czy nie masz anemii. I co chwile się pytała, czy dobrze się czujesz i czy coś jadłeś. Już wszyscy się zaangażowali żebyś w końcu coś zjadł. I te herbatki, że już z senesem za słaba, i stale xenna w plecaku. Ciesze się, że już ten etap w życiu masz za sobą :)

    OdpowiedzUsuń