piątek, 11 marca 2011

"Trzeba realizować marzenia, aby zrobić miejsce następnym"

Jeżeli kiedykolwiek ktoś powie mi, że nie istnieje zrządzenie losu lub siła wyższa ustawiająca nas w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu, z naciskiem powiem mu, że jest w wielkim błędzie. Ciąg przyczynowo-skutkowy, którego doznałem całkiem niedawno, wzbogacił moje życie w nowe doświadczenia, nawiązał nowe znajomości i zmienił nieco postrzeganie rzeczywistości poprzez zarysowanie nowych wartości... a wszystko zaczęło się od...

17 lutego. Impreza u Karola nie bardzo zachęcała mnie do wzięcia w niej udziału, niemniej jednak za namową koleżanek z chóru, stałem się jednym z jej członków. Nie obeszło się bez trudności, takich jak przemierzanie zaśnieżonych gdańskich uliczek i niemożność znalezienia właściwego miejsca. Kiedy jednak zabawa trwała w najlepsze, Gosia, do której po pewnym czasie dołączyliśmy, zabrała mnie wraz z kilkoma innymi znajomymi na korytarz, by tam prosić nas o pomoc przy organizowaniu balu karnawałowego pt. "Uczta w Betanii". Zgodziłem się z chęcią, choć przeczuwałem, że nie będę miał ochoty na uczestnictwo w samym balu. Potem nastał 25 lutego, kiedy to zebraliśmy się przy Gimnazjum i Ogólnokształcącym Liceum Jezuitów w Gdyni, by przez kilka godzin stroić salę i dopieszczać wymyślne akcenty, które rodziła głowa Szczepana. Wtenczas stwierdziłem, że następnego dnia wybiorę się na ową ucztę, ale tylko spędzając tam niedługą chwilę. 26 lutego w planach zapisane miałem, by wrócić SKM około godziny 23.00 do mieszkania, by w spokoju i celebracji ostałej rzeczywistości móc dalej egzystować. Wysterylizowane zapiski szlag trafił, kiedy to porwano mnie w wir kultowych tańców, mistycznych uniesień i pomocy w organizowaniu i trzymaniu w rydzach całego przebiegu imprezy. "Uczta w Betanii" sprawiła, że poznałem kilku nowych, fajnych ludzi. Kolejne wiążące się zdarzenie miało miejsce 3 marca. Zorganizowano spotkanie dla osób, które poświęciły swój czas na sprzątanie po balu. Myśląc o tym i odbierając co rusz telefony od Dominika, Karoliny i Otylii, powoli traciłem chęci uczestnictwa z tym zgromadzeniu. Znowu jednak wiedziony myślą spędzenia mile wolnego tłustoczwartkowego czasu, udałem się na owo spotkanie. Okazało się, że głównymi tworzycielami skupiska chętnym na piwo ludzi, byłem ja i Dominik. Toteż udaliśmy się na piwo i tam gadaliśmy, pogłębiając naszą znajomość. Okazało się, że będzie on prowadził prelekcję na najbliższych KOLOSACH odbywających się w Gdyni. KOLOSY to Ogólnopolskie Spotkania Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów, które w tym roku odbywały się po raz trzynasty. I po raz kolejny zmieniły mi się plany - już od dawna miałem zaplanowany powrót do Rybna i wyrobienie sobie nowego dowodu... Dziś chcę opowiedzieć wam o prezentacji, na którą zwróciłem najwięcej uwagi, a mianowicie o wystąpieniu przed zgromadzonymi wielbicielami podróżowania, Dominika Włocha, który opowiadał o "Roku na Madagaskarze".

W wieku 27 lat spełnił swoje dziecięce marzenie o Afryce i zamieszkał na wyspie cudów – Madagaskarze. Przez blisko rok pracował w prowadzonej przez misjonarzy przychodni, gdzie jako fizjoterapeuta opiekował się dziećmi z porażeniem mózgowym oraz ludźmi po udarach i wylewach. W Bemaneviky, małej wiosce na północy Czerwonej Wyspy, Malgasze szybko przyjęli go jak swojego.
Dominik Włoch przystosował się do życia bez telefonów, internetu i telewizji, opanował miejscowy język, poznał też, jak smakują robaki, węże i nietoperze. Teraz bez trudu potrafi znaleźć lecznicze rośliny i pozbyć się wpełzających wszędzie pijawek. Dzięki zaufaniu, jakie sobie zdobył, uczestniczył w „famadihana”, malgaskim obrzędzie przewijania zmarłych, podczas którego wypił piwo z nieżyjącym dziadkiem kolegi. Ponadto karmił lemury, uciekał przed wężami i pływał z żółwiem morskim. Nauczył się też wspinać na palmy po świeże kokosy, gwizdać na dwóch palcach, strzelać z procy oraz naprawiać sieci rybackie. Zwiedził prawie cały Madagaskar, spełnił marzenie i zrobił sobie miejsce na następne.


Kolosy rozpoczęły się 12 marca już o godz. 11.00. Sam zawitałem na Hali Widowiskowej dopiero około godziny 15.00, by być przede wszystkim na pokazie Dominika. Średnio zwróciłem uwagę na prezencję Pana realizującego program przed kolegą, byłem zaabsorbowany spotkaniem się z koleżanką mnie odwiedzającą (Karoliną), jej towarzyszką drogi (Anią) oraz stabilizowałem oddech i delikatnie obnażałem się z kurtki. Wreszcie nastąpił ten długo wyczekiwany moment. Prelekcja Dominika rozpoczęła się niewielkimi problemami technicznymi, które wyeliminowano po kilku minutach. W tym czasie uklimatyzował on salę swoim poczuciem humoru, który od razu przekonał do siebie tłum. Gdy względnie szybko naprawiono szkody, rozpoczęła się nasza wspólna podróż po Madagaskarze...
Prezentacja była naprawdę świetna. Dominik niewiarygodnie żywo i zachęcająco opowiadał o madagaskarskiej kulturze, ze szczyptą żartu przedstawił zdarzenia, które zapisywało mu życie na afrykańskiej wyspie oraz zobrazował nam całkowicie odmienną kulturę, z mnóstwem nietuzinkowych przysmaków, zachowań i akcentów religijnych. Wszystko to doskonale dopięła na ostatni guzik muzyka, niosąca na swoich melodiach głębokie nuty nastrajające słuchających. Już po kilku minutach zalał nas potok wspaniałych zdjęć, opowiadań, żartów, a sam Dominik czuł się jak ryba w wodzie władając mikrofonem. Ma on zdecydowanie dar do prowadzenia jakichkolwiek prelekcji, a potwierdzeniem tego było niewątpliwie z sekundy na sekundę wzrastające zainteresowanie słuchaczy. Wokół mnie słychać było raz po raz pełne podziwu i uznania słowa dotyczące misji prowadzącego. Z przebiegu jego sprawozdania w pamięć wryło mi się kilka fotografii i opowiastek. Niewątpliwie urocze były zdjęcia przedstawiające świnki pasące się nad lazurowym brzegiem madagaskarskiej plaży oraz rząd owadów, które służyły tubylcom jako przekąski, i jak to określił Dominik, smakowały jak czipsy. Co rusz jego teksty wzbudzały śmiech, szczególnie te, dotyczące odżywiania się na wyspie. Inne zdjęcia, które zasłużyły na uwagę, zakreślały sylwetki tańczących Madagaskarczyków, którzy celebrowali zmarłych. Ciała nieboszczyków wynoszono z krypty i owijano w nowe płótna. "Można było wypić sobie piwo ze zmarłym dziadkiem" - mówił Włoch, wywołując kolejną lawinę śmiechu. Jego wielogodzinne, nocno-obrotowe przygotowania zaowocowały luźnym podejściem do sprawy, przynajmniej takie odnosiło się wrażenie. Dominik był zdecydowanie innym prowadzącym niźli jego poprzednik i następcy. Większość przedstawiała swoje dokonania jako pełne wysiłku i niemożliwe do wykonania dla normalnego człowieka. On zaś zaprezentował nam sielankowy żywot na pięknej wyspie, i mimo, że nikt nie uważał jego dokonania za coś sielankowego, to poprzez taką prelekcję wzbudzał zazdrość. "Ale oni mają fajnie, że mogą tak jeździć"; "Kurcze, też bym sobie tak pozwiedzała"; "Zazdroszczę im jak jasna cholera". Ludzie nie ukrywali swoich pozytywnych emocji, które rozbudzone zostały prezentacjami. "Trzeba realizować marzenia, aby zrobić miejsce następnym" - to jeden z tych cytatów godnych zapamiętania, który mi naprawdę bardzo się podoba. Są to słowa oczywiście Dominika, którego z tego miejsca pozdrawiam. Od teraz wiem, że nie ma co zatrzymywać się w jednym punkcie, tylko trzeba brnąć dalej. Kiedyś nieświadomie poszedłem na imprezę, by dziś móc świadomie dokonywać lepszych wyborów. Nie ma co oszczędzać pieniędzy, które prędzej czy później się skończą. Nie ma co oszczędzać czasu, którego nie da się zatrzymać. Nie ma co się zastanawiać nad przyjemnościami, które mogą nas jedynie wzmocnić.

Gdy zakończył się wykład, pragnąłem spotkać się z nim i osobiście mu pogratulować. Niemniej jednak tłum otaczających go fanek, horda autografobiorców oraz niecierpliwych dziennikarzy, sprawiło, że maluczkim :) ludziom na naszego celebryta kazano czekać. Mimo ludzkich nawałnic, przeciwności losu i mnie udało zdobyć "specjalną" edycję autografa:


Kiedyś będzie on warty miliony, więc lepiej zabezpieczyć się na zaś. :) Świnka znajdująca się na obrazku podlega osobistej interpretacji...
I znowu, mimo całkowicie innych planów, byłem na KOLOSACH. Ciekawe czym dalej kierować się będzie ten ciąg przyczynowo-skutkowy.

Pozdrawiam,
Daniel


Ps. W przerwach pomiędzy prelekcjami odwiedziliśmy REAL, w którym to niewątpliwie można najeść się bez większych kosztów :)

1 komentarz:

  1. KOLOSY...trzeba przyznać,iż postąpiłeś słusznie zostając na nich,ponieważ jest to ciekawe doświadczenie,szczególnie dla ludzi,którym brak odwagi,aby rozpocząć podróż.
    Prelekcja Dominika była jak najbardziej wartościowa,ponieważ pokazywała,że każdy z nas może zostać kiedyś podróżnikiem i wystąpić na KOLOSACH:)
    Katasza

    OdpowiedzUsuń